redakcja@terazgorlice.pl

Jan Długosz, tatrzańska opowieść

Tegoroczne lato nas nie rozpieszcza. Zamiast gdzieś w Tatrach kolejny weekend spędzam w domowym zaciszu, jedynie myślami przemierzając znajome skalne szlaki. Góry dają nam bardzo wiele: niezwykłe przeżycia, dystans do świata i samych siebie, świadomość kruchego losu, należyty ogląd spraw i … zachwyt, ale zarazem nie mniej wymagają: przewyższeń pokonywanych w górnych rejestrach tętna, walki z własną słabością i strachem i bywa, że nawet ofiary najwyższej –  daniny złożonej z życia. Ta właśnie stała się udziałem gasnącego rodu Długoszów, w jej trzecim pokoleniu, poczynając od Władysława Długosza, o którego dawnej świetności przypomina nam nieodległy dworek.

Jan Długosz

Jan Długosz (1929-1962)

Niedziela dobiega końca. Za oknem deszcz. Kapryśna lipcowa aura pustoszy rynek i, rozpraszając gwar piwnego ogródka, krzyżuje plany letniego popołudnia. Przemoknięci przechodnie stają w bramach, gdzie wkrótce dopada ich chłód, więc ponownie wybiegają w ulewę, nie mogąc nasiąknąć już bardziej. Przechodzi mnie dreszcz i tak jak wtedy, na Kościelcu, gdy uderzył piorun – niebezpiecznie blisko – pojawia się wspomnienie totalnego zobojętnienia na przyklejone do ciała spodnie i wodę chlupiącą w butach.

Burza osaczyła mnie na szlaku wiodącym ku grani, z której 2 lipca 1962 roku, ginąc tragiczną śmiercią, spadł Jan Długosz, wybitny taternik i alpinista. Tamtego dnia miał padać śnieg. Długosz został pochowany obok swoich rodziców, na Pęksowym Brzyzku, zaś na wspólnym grobie postawiono trzytonowy głaz znad Morskiego Oka, na którym miał zwyczaj przysiadać, powracając z gór.

W latach 50. ubiegłego wieku panorama z Mnichem, szczytami Mięguszowieckimi i Rysami była bogatsza o stada krów i owiec wypasanych w piargach, na urwiskach Cubryny i Mięguszowieckich szczytów. W dolinie pod Mnichem stał szałas pasterski, bacówka Jaśka Murzańskiego a Długosz cieszący się sympatią wśród górali bywał w niej częstym gościem.

Pisze o tym w jednym ze swoich opowiadań, w przebłysku świata, którego już nie ma – W dymie watry – wspominając postać Józka Krzeptowskiego: „Niski głos Józka wiódł barwne opowieści tak plastycznie, że równocześnie przed moimi oczami przesuwał się sensacyjny film, do którego podkład muzyczny komponował a vista miarowo pochrapujący Stefanek (…): Wis Jasiu, ze ten Jędrków Jędrek to taki beskurcyjo cygon, co na dwa słowa trzy zcygani. Przyseł kiesi ku mnie i pado: «Stryku, co to mogło być? Byłek na malinak. Uwidziłek takie cosi corne na śtyrek nogak, a wielgie jak ciele». Wis go! Fcioł co byj odpedzioł, ze to był niedźwiedź! Ale kieby Onego naprowde uźroł, to przysięgam Bogu, przysełby ku mnie by tego zwierza obeżreć! Cujem ze sytko to cygaństwo i gwarzem: «Wewiórka»”.

Zbiór opowiadań Długosza ukazał się dopiero po jego śmierci. Komin Pokutników to fascynujący reportaż, dokument o zwycięstwach i porażkach taternika i alpinisty, dowód wybitnych osiągnięć sportowych na światową skalę oraz świadectwo przyjaźni i ostatecznej próby. To także sprawna literacka robota. To wreszcie książka, której realizm i magia prowadzą na wysokogórski szlak. Widział tę magię również sam Długosz:

po retuszu

Wariant R na Mnichu

„Nie żałujcie nas, pukający się palcem w czoło ludzie trzeźwi i rozsądni. My też mamy, może trochę inne niż wy, ale nie mniej zazdrośnie strzeżone chwile szczęścia. Nie możemy wam wytłumaczyć, po co chodzimy w góry, bo nigdy nie czuliście całym nieludzko zmęczonym ciałem radości ujrzenia po długiej drodze światełek schroniska. Nie widzieliście niezwykłych zjawisk przyrody górskiej, tak przedziwnej i zmiennej jak chyba nigdzie na świecie. Wszystkie odcienie wschodów i zachodów słońca, długie smugi przenikających przez okienka w chmurach promieni znaczące jasne plamy na ciemnych skałach, postrzępione cumulusy burzowe, czarny ołów nawałnic, a nawet szare beznadziejnie deszczowe chmury. Nierealne niuanse, półtony i flażolety oświetleni w różnych porach dnia i roku zapędziłyby w kozi róg niejednego surrealistę. Oceany mgieł, niebo przed halnym i delikatny, przeźroczysty błękit upalnego lata”.

Dziadek Jana, Władysław, po przybyciu z Krakowa osiadł w Sękowej. Nowatorskie rozwiązania i upór przyniosły mu sukces, czyniąc Władysława Długosza naftowym potentatem i otwierając mu drzwi do kariery politycznej. Lata świetności rodu przeminęły jednak wraz z jego śmiercią. Wydarzenia II Wojny Światowej, następujące po nich zmiany wywłaszczeniowe, a także bezpotomna śmierć wnuków Władysława doprowadziły do ostatecznego upadku rodziny. Jeden z synów Władysława, Jan, otrzymał w spadku folwark oraz kopalnię w Bieczu, na Załawiu. Kopalnia „Długosz” funkcjonuje do chwili obecnej, zaś na fundamentach folwarku wybudowano fabrykę wyrobów cukierniczych „Kasztelanka”.

Losy Jana Długosza nie splatają się wszakże ściśle z Załawiem, Sękową czy Gorlicami. Z pewnością tu bywał, jednak urodzony w Warszawie, większość czasu zamieszkujący w Krakowie, a ostatnie trzynaście lat życia przebywający przeważnie w Tatrach w pewnym sensie był postacią dla osób miejscowych nieuchwytną, a zapewne nawet więcej znaną światowemu alpinizmowi, niż w rodzinnych stronach.

Zdobywca Mont Blanc centralnym filarem Freneya (1961), autor pierwszego wejścia środkiem wschodniej ściany Mnicha, tzw. Wariantem R (1955) czy zimowego wejścia północno – wschodnią ścianą Kazalnicy (1957) wprowadził innowacje umożliwiające pokonywanie niedostępnych klasycznymi metodami tras i zasłynął jako prekursor taternictwa ekstremalnego.

Przejście granią Kościelca z perspektywy górskiego turysty, takiego jak na przykład ja może okazać się trudne. Szczególnie jeśli brak doświadczenia i obycia. Dla taternika tej klasy co Długosz to jednak zadanie łatwe, wręcz banalne.

Tym bardziej więc zaskakuje ta przedwczesna, bezsensowna śmierć. Nagłe pogorszenie pogody, śnieg, źle obliczony skok i długi lot w przepaść nad Czarnym Stawem. Film zatrzymany nagle na 33 kadrze, w pół urwana opowieść, jakby niedopowiedzenie w finale historii pewnego rodu.

Podobne wpisy

Skomentuj

Pin It on Pinterest