Mity, które runęły
„Polak grillujący” – to osobnik wśród polskich wyborców liczebnie dominujący. Pochłonięty bez reszty beztroską konsumpcją (nic to, że często na kredyt), polityczny dyletant, który politykę traktuje jako nieistotną dziedzinę życia, a przy tym święcie przekonany, że powinno być jej jak najmniej („nie róbmy polityki – budujmy mosty”). To do niego w ostatnich latach ze swoim przekazem trafiała Platforma Obywatelska i to dzięki niemu odnosiła wyborcze sukcesy.
Nie-polityczność postawy „Polaka grillującego”, nawet jeśli on sam nie zdawał sobie z tego sprawy, a tym bardziej nie potrafił tego wyartykułować, była jednak tylko pozorna. W rzeczywistości posiadała ona silną i szeroką podbudowę ideologiczną przez lata mozolnie budowaną i lansowaną przez środowiska liberalno – lewicowe. Opierała się ona na pewnych mitach, które stopniowo zyskiwały rangę niekwestionowalnych dogmatów. I tak by zapewne było nadal i nie mógłbym o tym pisać w czasie przeszłym, gdyby nie wydarzenia ostatnich miesięcy, kiedy to Władimir Putin bezlitośnie obnażył i zadał kłam tym wszystkim naiwnym przesądom. Dogmaty, o których mówię, nierozłącznie ze sobą związane, poupadały niczym kostki domina. Nastąpił więc teraz dogodny moment, aby tym błędnym przekonaniom lepiej się przyjrzeć i ostatecznie się z nimi rozprawić.
Mitem pierwszym, stanowiącym fundament także dla innych mainstreamowych zabobonów, było przekonanie o absolutnej niezmienności granic w Europie. Nawet odwieczna narodowościowa bomba, jaką były Bałkany, po ostatecznym rozpadzie Jugosławii i dokonanym całkiem niedawno rozbiorze Serbii, wydawała się być rozbrojoną. Dalsze zmiany granic w Europie zdawały się być zatem bardzo mało prawdopodobne, a jeśli już to mogły się one dokonać tylko i wyłącznie metodami pokojowymi. Sytuacja, w której jedno państwo zbrojnie zajmuje, a następnie odrywa kawałek innego państwa była wręcz niewyobrażalna. Rosja anektująca zbrojnie Krym pozbawiła nas tych złudzeń – tak, jest to jak najbardziej możliwe i dokonało się nieopodal, na oczach naszych i całego świata! Tym samym puszka Pandory została otwarta i nic już nie będzie tak jak przedtem…
Skoro dowiedzieliśmy się już, że granice są jednak naruszalne, a mapa Europy może się zmieniać, to tym samym pryska nasze złudne poczucie bezpieczeństwa. Upada zatem drugi mit mówiący o tym, że Polsce, a szerzej także Europie nic poważnego nie zagraża. Otóż nie, nie jesteśmy już bezpieczni. Zapewne dla państw, które od Kijowa są znacznie oddalone, wydarzenia na Krymie nie mają tak doniosłego znaczenia jak dla Polski. Jednak z naszego punktu widzenia Ukraina to już nie daleka Gruzja. Kiedy nasz bezpośredni sąsiad staje się kolejną ofiarą rosyjskiego imperializmu, to już naprawdę powinna się nam zapalić czerwona lampka. Zagrożenie rosyjską ekspansją stało się niezwykle wyraźne, a Rosja okazuje się być znacznie silniejsza i bardziej bezwzględna niż się to nam mogło wcześniej wydawać.
Oddziały rosyjskie, które przybyły na Krym nie miały nic wspólnego z, typowym w naszym mniemaniu, rosyjskim bardakiem, który zdawał się być immanentną cechą tejże armii. Zdaniem zachodnich ekspertów, sposób przeprowadzenia przez Rosjan całej operacji na Krymie był godny podziwu. Eksperci byli zaskoczeni poziomem dyscypliny, sprawności oraz świetną koordynacją i drogim, bardzo nowoczesnym wyposażeniem rosyjskich żołnierzy. W ogóle gdy przyjrzeć się bliżej reformom, które w ostatnich latach przeprowadziła w swojej armii Rosja, to włos jeży się na głowie. W ubiegłotygodniowym (nr12/060) wydaniu „Do Rzeczy” zamieszczony został artykuł Romualda Szeremietiewa pt. „Kreml prze do wojny”. Opisane w nim gigantyczne wydatki Rosji na modernizację armii i jej uzbrojenia – 710 miliardów dolarów do 2020 r. – a także zmiany w wojennej doktrynie tego państwa, w której teraz wprost wskazuje się Polskę jako wroga, powinny budzić nasz głęboki niepokój.
W tym momencie, na usta samo ciśnie się pytanie: a co z naszą armią? No właśnie, gdzie jest nasza armia – gorączkowo dopytują teraz liczni dziennikarze i publicyści? I tu dochodzimy do kolejnego, podnoszonego wcześniej całkiem często, a niezwykle dla nas szkodliwego i niebezpiecznego przekonania o tym, że armia jest Polsce właściwie niepotrzebna. Jeszcze niedawno taki Ruch Palikota proponował radykalne zmniejszenie wydatków na polskie wojsko i zrównanie ich z wydatkami na… kulturę. Wpływowe środowiska lewicowe były tym pomysłem zachwycone, podobnie zresztą jak wielu obywateli, którym wydawało się, że wydatki na zbrojenia są zbyteczne i lepiej by było te pieniądze przeznaczyć na inne cele, w domyśle – zwyczajnie przeżreć. Teraz, kiedy widzę jak pani redaktor Agnieszka Gozdyra w swoim programie sekunduje z przejęciem osobom głoszącym pilną potrzebę rozbudowy i dozbrojenia Wojska Polskiego, to nie mam żadnych wątpliwości, że w tej materii zaszła w społeczeństwie radykalna zmiana. Nikt poważny nie mówi teraz, że armia jest nam niepotrzebna. Przeciwnie, jest nam niezbędna i to w dodatku nowoczesna, liczna i jak najlepiej wyszkolona!
Stało się to obecnie zupełnie oczywiste, podobnie jak i to, że tylko na tę armię będziemy mogli w razie potrzeby liczyć. Błogie przekonanie, że już sama obecność naszego kraju w Unii Europejskiej i NATO chroni nas w dostatecznym stopniu przed zagrożeniami z zewnątrz było kolejnym mitem, któremu w ostatnich latach w Polsce usilnie hołdowano. Patrząc teraz na niemrawą i nieskuteczną reakcję na agresywną politykę Rosji ze strony Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych oraz sankcje, które nie bez racji przedstawiciele Kremla publicznie wyśmiali, trzeba się z tego mitu jak najszybciej wyleczyć. Przypomnijmy, że w 1994 r. Ukraina podpisała tzw. memorandum budapesztańskie, na mocy którego wyzbywała się ze swojego terytorium broni nuklearnej w zamian za gwarancje integralności terytorialnej potwierdzone przez Rosję, Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone. Rosja umowę złamała, ale czy pozostałe dwa kraje zrobiły wystarczająco wiele by się z niej wywiązać? Znając odpowiedź na to pytanie, trzeba pozbyć się wszelkich złudzeń. Kraje Europy Zachodniej, które dla Ukrainy nie są nawet w stanie narazić na szwank swoich znakomitych stosunków handlowych z Rosją, na pewno nie będą skłonne do – tu mocno odpukać – „umierania za Warszawę”. Ile warte są międzynarodowe zobowiązania państw Zachodu Polska przekonała się już w roku 1939 i już ta jedna lekcja powinna nam wystarczyć.
Ideologia, którą karmiono przez ostatnie lata „Polaka grillującego” rozsypała się zatem na skutek wydarzeń na Ukrainie niczym domek z kart. Czy jednak osławione lemingi będą to w stanie zauważyć i przyjąć do wiadomości, i czy wobec tego polska polityka zostanie skierowana na właściwe tory? Nie wiadomo, ale pewien potencjał ku temu jest. Widać to po rosnących słupkach poparcia dla Platformy odkąd premier uderzył w wojenne tony, które wcześniej elektorat PO przecież odstraszały, a nie przyciągały. Widać, że nawet do części lemingów dotarło, że bezpieczeństwo Polski jest czymś ważnym, czymś o co warto zadbać. Niestety, wzrost poparcia dla PO jest jednocześnie kolejnym dowodem na to, że „Polak grillujący” ma ogromne problemy z wyciąganiem logicznych wniosków, nawet jeśli ma ku temu wszelkie podstawy. No, bo na zdrowy rozum, jeśli ktoś zrozumiał, że należy zatroszczyć się o to, „by dzieci mogły pójść 1 września do szkoły”, to czy powinien to zadanie powierzać ekipie, która wcześniej ograniczała budżet Ministerstwa Obrony Narodowej i która odpowiada za to, że Polska byłaby w stanie wystawić obecnie do boju zaledwie 15-20 tysięcy żołnierzy? Nie sądzę. Być może jednak „Polak grillujący” w końcu dojdzie do odpowiednich wniosków. Miejmy nadzieję, że stanie się to odpowiednio wcześnie, a nie dopiero wtedy, gdy na jego garden party pojawią się nieproszeni „mężczyźni w nieoznakowanych mundurach”. Wtedy będzie już za późno.
O autorze:
Rafał Bąk – absolwent prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, narodowiec, działacz Narodowych Gorlic i współpracownik fundacji Centrum im. Władysława Grabskiego. Więcej tekstów Rafała Bąka znaleźć można na portalu www.mysl24.pl.
Bardzo dobry artykuł. Tylko czy lemingi go przeczytają i zastanowią się nad naszą sytuacją?
Autor tego artykułu, to się chyba z choinki urwał, albo go z jakiej wcześniejszej epoki odhibernowali, skoro uważa, że Polska przez wzmożone wydatki zbrojeniowe może dorównać potędze militarnej Rosji i sama się jej przeciwstawić.
Armia nie potrzebuje rozbudowy i podniesionych wydatków. Trzeba ją zreformować i unowocześnić, bo znaczna część sprzętu pamięta jeszcze epokę PRL-u, a i żołnierzy zawodowych mamy od niedawna.
Widać też, że autorowi tak jak małemu chłopczykowi marzą się czasy szabelki Wołodyjowskiego, dlatego jeszcze nie dojrzał emocjonalnie, by dostrzec, że czasy się już zmieniły, a siłą państwa jest jego potencjał gospodarczy , nie jakaś tam „liczna” armia z poboru powszechnego, wyszkolona do pościelowej musztry, czy skrobania kartofli.
Pan narodowiec oczywiście nader gloryfikuje rosyjską armię i demonizuje Putina, zapominając świadomie lub nie o meritum problemu, – czyli o „upadku” i bezsilności Ukrainy, a przede wszystkim o tym co do tego stanu ją doprowadziło.
A nie trza ku temu specjalnego intelektu, by dojść do wniosku, że przyczyną tej ukraińskiej słabości jest jej wewnętrzne rozbicie, do którego to między innymi doprowadziły środowiska narodowe i skrajna prawica.
Przykładem tu mogą być nie tylko te zajścia na Majdanie, ale wczorajszy szturm na parlament w Kijowie i chociażby to wcześniejsze wyniesienie na piedestał faszysty Stepana Bandery, oraz jego późniejsza idealizacja.
Już na pierwszy rzut oka widać, że narodowcy to ludzie niebezpieczni, bo zaślepieni nacjonalistyczną ideologią, gotowi do wojny z każdym, nawet z „własnym bratem”, tylko dlatego, że im nie adoruje, albo się z nimi nie zgadza.
I tak naprawdę to w tym wewnętrznym rozbiciu należałoby się dopatrywać przyczyny, która doprowadziła do aneksji Krymu, a nie w potędze i sile armii rosyjskiej.
Zaś Panu prawnikowi, którego umysł widać został oderwany od rzeczywistości przypomnę, że jeszcze nie tak dawno to środowiska narodowe wraz z PiS i skrajnymi nacjonalistami maszerowały w jednym szeregu, przy okazji na różne sposoby nawołując obywateli do wyjścia na ulicę i zabrania spraw we własne ręce, co niewątpliwie było nagabywaniem do siłowego obalenia demokratycznie wybranej władzy i rządu Tuska.
Krótko mówiąc, to narodowo-prawicowe środowiska wraz z PiS chciały zafundować Polakom taki polski Majdan, zapewne nie z takim skutkiem co do ofiar, ale na pewno całkowicie destabilizującym kraj na wiele lat.
A co do kwestii, kto tak naprawdę ma poważne problemy percepcją, wnioskami i logiką, to chyba sam autor wyjaśnia tym „felietonem”, – błyskając w nim intelektem, niczym pordzewiały flesz.
Czarodzieju, masz rację. Po pierwsze, nie pomoże nam liczna i silna armia. Na ten czas, gdzie państwa posiadają broń nuklearną zostaje nam tylko NATO i Unia Europejska (od której co niektórzy chcą odejść). Niestety, potencjał militarny państwa nie jest przystosowany do wojny z takim państwem jak Rosja (i wiele innych).
Uważam, że Ukraina sama sobie zafundowała ten los. Mięli już wiele okazji i nie opowiadali się jasno, że chcą iść w stronę zachodu. A co do Krymu, czy ludzie którzy przechodzą pod inne państwo biją brawo, cieszą się i świętują? Sytuacja jest tam o tyle specyficzna, że połowa Ukrainy jest prorosyjska i kto tam był, wie o czym mówię. Na zachodzie Ukrainy mają nas za braci, na wschodzie, już nie jest tak kolorowo. Nastroje od zawsze były prorosyjskie, a destabilizacja państwa ułatwiła możliwość przyłączenia Krymu do Rosji.
Jeżeli chodzi o politykę Rosji, owszem scenariusze mogą być różne, ale nie przewiduję, aby cała sytuacja przerodziła się w wojnę. Nie zapominajmy o Rosjanach, którym też wojna nie byłaby na rękę. Putin pręży muskuły i kojarzy mi się teraz Kimem, który po objęciu rządów chciał pokazać, kto rządzi.
Rosja rozwinęła silne gałęzie gospodarki z zachodem, ludzie na tym zarobili i to dość sporo. A sam Putin? Myślę, że pokazuje różki ze względu chęć wzmocnienia swojej pozycji. Buja się jako ogromny nacjonalista dodatkowo ciągnąc za sobą innych. Cała sytuacja między Rosją a Ukrainą to efekt nacjonalizmu i może warto się nad tym zastanowić i nie wpuszczać tego do naszego kraju? Historia widocznie lubi się powtarzać. Na szczęście dziś jesteśmy silnym państwem i nie ma co sobie mydlić oczu, że jest inaczej. W 1938/39 Polska nie znaczyła nic na mapie Europy. Polityka była niewyraźna, sami nie wiedzieliśmy gdzie chcemy iść i z kim walczyć. Lata zaborów też zrobiły swoje. Teraz prowadzimy silną międzynarodową i gospodarczą politykę, ugadujemy się z Turkami, pokazujemy się w świetle USA. Kto w 39′ o tym myślał?
Poza tym jeszcze jedno. W związku z tym kryzysem nikt jeszcze de facto nie otworzył ognia. Wszystko odbywa się w białych rękawiczkach, a ludzie z Krymu się po prostu cieszą i urządzają festyn.
Do „moherowego”. Chłopie, a jeśli ta demokratycznie wybrana władza uchwali, że należy mnie rozstrzelać bo brak środków na emerytury, to mam sie z tym pogodzić czy może jednak zaprotestować… Hitlera też wybrano demokratycznie…
Mareczku, kiedy demokratycznie wybrana władza uchwali, że należy cię rozstrzelać, to oznaczać będzie żeś bandyta, a nie emeryt.
Co do Hitlera, to wybrano go tak samo „demokratycznie”, jak „demokratycznie” wyeliminowano jego oponentów podpalając Reichstag.
A gdybyś nie zauważył, bo jakiś taki mało esprit się mi wydajesz, to Ci podpowiem, że tamtej obory też narobiły środowiska narodowe i skrajna prawica.