redakcja@terazgorlice.pl

Rafał Bąk: Czy „postęp” w ogóle istnieje?

Jednym z najpopularniejszych sposobów postrzegania przez społeczeństwo poglądów i idei politycznych jest dzielenie ich według kryterium nowoczesności bądź jego braku. Powszechność tego podziału bierze się stąd, że po pierwsze, jest to podział bardzo intuicyjny, a po drugie świadomie lansowany przez środowiska, którym na takim postawieniu sprawy zależy. Wystarczy bowiem swoje poglądy opatrzyć przymiotem postępowości i nowoczesności, by już na wstępie uzyskać dla nich przychylność ze strony znacznej części społeczeństwa, nawet jeśli pomysły te są w sposób oczywisty głupie i szkodliwe.

fot. PAP/EPA/ETIENNE LAURENT

fot. PAP/EPA/ETIENNE LAURENT

Bierze się to stąd, że ludzie powszechnie kojarzą i mylą postęp techniczny z „postępem” społecznym. Jeśli chodzi o ten pierwszy, to rzeczywiście niemal zawsze niesie on ze sobą zmianę pozytywną, z gorszego na lepsze. Wnosi on też coś autentycznie nowego, wcześniej nikomu nieznanego. W odniesieniu natomiast do „postępu” społecznego, reguła ta ma się jednak nijak – kompletnie nie działa. „Postęp” społeczny rządzi się zupełnie innymi prawami niż postęp techniczny i ani nie musi prowadzić do czegoś pozytywnego, ani nawet wnosić czegokolwiek nowego. Postaram się to udowodnić w kilku poniższych akapitach.

Przede wszystkim należy wyjść od tego, że historia widziała już naprawdę wszystko. W kołowrocie dziejów przewinęły się już wszelkie możliwe formy ustrojów społecznych i politycznych, i w tym zakresie ludzkość już raczej niczego nowego nie wymyśli. Podobnie rzecz się ma się z ideami i doktrynami politycznymi – tu też już powiedziane i napisane zostało właściwe wszystko. Owszem, można sformułowane już wcześniej postulaty dowolnie ze sobą łączyć i modyfikować, ale dodać do zbioru wypowiedzianych już kiedyś myśli cokolwiek nowego, a przy tym jakkolwiek mieszczącego się w granicach zdrowego rozsądku jest zadaniem ekstremalnie trudnym.

Powyższy stan rzeczy wynika zapewne z samej natury ludzkiej, która wbrew pozorom nie zmienia się zbytnio na przestrzeni dziejów. Pozostaje taka sama wraz ze swoimi ograniczeniami i rozlicznymi ułomnościami, które z góry skazują na niepowodzenie wszystkie projekty budowy „nowego wspaniałego świata”.

Pozytywną stroną natury ludzkiej jest z pewnością ciągłe poszukiwanie nowych, lepszych rozwiązań. Dlatego też w zakresie filozofii, literatury, sztuki, kultury i wreszcie także polityki wciąż mamy do czynienia z „nowymi” prądami intelektualnymi. Jednakże gdy już wydaje się, że człowiek zbliża się do jakiegoś ideału, nagle okazuje się, że „jednak to nie to” i ludzkość poszukuje dalej. Słowo „nowymi” wziąłem tu w cudzysłów ponieważ, jak już napisałem wcześniej, poruszamy się cały czas w zbiorze zamkniętym – zdarzeń i pomysłów, które już gdzieś kiedyś były. Przy czym należy sobie uświadomić, że ludzkość nie potrafi wyciągać wniosków ze swoich błędów, a zatem skazana jest na ich ciągłe powtarzanie.

Wszystkie te prawidłowości wspaniale widać, gdy przyjrzymy się temu, co przedstawiane jest obecnie właśnie jako nowoczesne i postępowe.

Przykładowo za fundament „Postępu” uznawane są przemiany w sferze obyczajowości w Europie i na świecie, będące konsekwencją rewolucji seksualnej, która rozegrała się na Zachodzie na przełomie lat 60 i 70 ubiegłego wiek, i która toczy się właściwie do dzisiaj. Zmiany, które wtedy zostały zapoczątkowane dla wielu wydają się być czymś bezprecedensowym, jednak jeśli spojrzeć na nie na chłodno, to z punktu widzenia historii Europy nie są niczym wcześniej nieznanym.

We Francji, która przecież znana jest ze swojego liberalnego podejścia do „tych spraw”, zawrzało gdy na jaw wyszło, że prezydent Francois Hollande ma kochankę, do której zwykł regularnie wymykać się nocami na skuterze. A przecież gdyby tak spojrzeć na dzieje różnorakich elit władzy na Starym Kontynencie, to naprawdę nie jest to nic szczególnego i nikogo nie powinno dziwić. Podobnie zresztą jak i wszystkie inne objawy zaniku czegoś, co zwykło się określać mianem „tradycyjnej moralności”.

Wystarczy bowiem spojrzeć na starożytny Rzym i ekscesy seksualne tamtejszych warstw wyższych, z cesarzami na czele. Ich demoralizacja osiągała momentami taki stopień, że na porządku dziennym było nie tylko posiadanie licznych kochanek, orgie czy kontakty homoseksualne, ale także szereg innych dewiacji takich jak kazirodztwo, pedofilia czy zoofilia. Ba, znalazł się nawet cesarz, któremu tylko ówczesny brak możliwości technicznych stanął na przeszkodzie planowanej zmiany płci. Jak widać, także transseksualizm nie jest wcale wymysłem naszych czasów.

Tym samym osobnicy, którzy na tzw. paradach równości jeżdżą na platformach z pióropuszami wetkniętymi wiadomo gdzie i wszelkiej maści inni „postępowcy”, wbrew temu co się im wydaje, nie torują drogi niczemu nowemu, ale w gruncie rzeczy żądają przywrócenia tego, co już kiedyś było. Czegoś co, jak powszechnie wiadomo, doprowadziło Cesarstwo Rzymskie do takiego rozkładu, że finalnie uległo ono mniej licznym i prymitywnym plemionom germańskim. To, że Zachód wkroczył na tę sprawdzoną już ścieżkę do samounicestwienia nie powinno dziwić – w końcu, jako się rzekło, ludzkość ma to do siebie, że bez przerwy popełnia te same błędy.

Starożytny Rzym w ogóle jest dobrym punktem odniesienia dla większości uchodzących dziś za „liberalne” pomysłów – okazuje się, że większość z nich funkcjonowało w bliźniaczo podobnej formie już wiele wieków wcześniej. Tak jest choćby z tzw. związkami partnerskimi, których pomysł wprowadzenia całkiem niedawno wzbudzał wielkie zainteresowanie opinii publicznej. Projekt ustawy ustanawiającej je przedstawiany był jako wyjątkowo nowatorski. Tymczasem już w czasach rzymskich wystąpiła nie tylko podobna do dzisiejszej awersja do małżeństw, ale także ze stopniowa ewolucja konkubinatów w takim właśnie kierunku. Początkowo konkubinat był stanem wyłącznie faktycznym, ale z czasem zaczął zyskiwać także znaczenie prawne, aż do momentu, kiedy to funkcjonował równolegle z instytucją małżeństwa, jako jego niższa forma – w pełni usankcjonowana przez prawo i wiążąca się z określonymi przez to prawo konsekwencjami. Tak więc idea tzw. związków partnerskich nie jest żadnym wspaniałym wynalazkiem naszych czasów – to po prostu próba cofnięcia się w rozwoju społecznym o 1,5 tys. lat wstecz. Propozycja cywilizacyjnego regresu.

Zresztą nie jedyna i nie najbardziej drastyczna. Czasem odwrót chrześcijaństwa i recydywa barbarzyństwa przybiera zadziwiające formy. Można rzec, że wręcz nieprawdopodobne. Jak wiadomo, w starożytnej Grecji i Rzymie los dzieci kalekich lub słabych bywał okrutny – porzucano je w górach lub strącano ze skały. Wydawać by się mogło, że chrześcijaństwo definitywnie położyło kres takim praktykom. Tymczasem kilka tygodni temu Belgia przyjęła prawo zezwalające na eutanazję dzieci bez żadnych ograniczeń wiekowych. Czym, poza kwestiami czysto technicznymi, różni się to od wyżej opisanego sposobu postępowania starożytnych Greków i Rzymian wobec chorych dzieci? W swej istocie niczym.

Jak widać już po tych kilku przykładach (a można by je jeszcze długo mnożyć), często to co określane jest jako postęp, w istocie stanowi krok wstecz w rozwoju cywilizacji. Co więcej, nawet jeśli jakaś idea może być faktycznie uznana za nowatorską, to jej skutki wcale nie muszą okazać się pozytywne. Wystarczy przypomnieć choćby wielkie totalitaryzmy, na które część narodów Europy w XX w zachorowało., a jeszcze więcej społeczeństw przez nie cierpiało. A przecież wtedy zarówno teorie, które legły u ich podstaw, jak i sposoby, którymi się te ustroje posługiwały były prawdziwie nowatorskie, co niestety piszę bez cienia ironii.

Dlatego też uważam, że żadnych pomysłów nie należy oceniać pod kątem stopnia ich nowoczesności. Wartościowanie w oparciu wyłącznie o to kryterium jest zupełnie bezsensowne i prowadzi na manowce. Idee i pomysły nie dzielą się bowiem na postępowe i anachroniczne, ale na mądre i głupie, pożyteczne i szkodliwe. W odróżnieniu jednych od drugich tkwi cały problem i wyzwanie polityki. I to także na przestrzeni dziejów pozostaje niezmiennym.

O autorze:

Rafał Bąkabsolwent prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, narodowiec, działacz Narodowych Gorlic i współpracownik fundacji Centrum im. Władysława Grabskiego. Więcej tekstów Rafała Bąka znaleźć można na portalu www.mysl24.pl.

Podobne wpisy

  1. trybik Odpowiedz

    Mówią to co myślę. No to pierwszy raz od kiedy mogę głosować czyli od ponad dwudziestu lat pójdę na wybory.

    • aa Odpowiedz

      Dobrze byłoby żeby więcej wyborców poszło w Twoje ślady.
      Niestety media poskojęzyczne skutecznie robią ludziom wodę z mózgów.

Skomentuj

Pin It on Pinterest