redakcja@terazgorlice.pl

Mateusz Krzysztoń: Fabryka Snów

Nie można przejść przez Gorlice, nie potykając się o tego trupa. Zwłaszcza późną jesienią straszy najmocniej, szczerząc żelazne kły, cuchnąc gnijącym mięsem odpadających warsztatów. Biochemia robi swoje – ten gnijący świat pomału wrasta w ziemię. Tam, gdzie niegdyś tętniło życie tysięcy ludzi, dziś, między zwaliskami złomu wyrastają samosiewne drzewa.

factory2A jednak zawsze budzi w nas, młodych z osiemdziesiątego dziewiątego, jakiś sentyment i tęsknotę, choć nie przepracowaliśmy tam ani jednego dnia. Bo przecież zawsze żyliśmy w jej cieniu, bo była naszym przeznaczeniem, które zostało nam narzucone zanim się urodziliśmy. Jakimś dziwnym trafem jednak przeznaczenie udało nam się oszukać.

Jeśliby wierzyć, że osoba boska w zależności od równoleżnika przybiera inną formę, to na równoleżniku gorlickim Bogiem bez wątpienia jest Fabryka Maszyn Wiertniczych i Górniczych . My, młodzi, wszyscy czujemy, że zostaliśmy ukarani przez tego Boga za pychę, sprzeniewierzenie się ideałom. Za to, że śmieliśmy marzyć o życiu innym niż życie naszych ojców i dziadków, że uwierzyliśmy w wielkomiejskie kariery i szum krakowskich banknotów, i za to wreszcie, jak to mówią buntownicy, że chcieliśmy się stąd wyrwać. Jesteśmy pionierami.

Z lotu ptaka wygląda jak gigantyczny robot z japońskich kreskówek dzieciństwa. Ot, mechaniczny, stalowy stwór, który legł gdzieś bezwładnie i na miejsce wiecznego spoczynku w przedśmiertnym grymasie wybrał sobie północny skrawek dzikiego Beskidu Niskiego. Legenda głosi, że ówcześni miejscy dygnitarze zlecili budowę Gorlickiego Centrum Kultury w sąsiedztwie fabryki – tam miało powstać nowe, lepsze miasto, którego rytm wyznaczał gwizd fabrycznych syren. A więc życie podzielone na ćwierci, życie w systemie zmianowym, wielkie, naiwne marzenie socjalizmu – twarz czerstwego robotnika o szerokich barach, który po ośmiogodzinnej warcie przy tokarce wybierał się z rodziną do teatru.

„A grali wtedy, panie, od rana do wieczora. Ojciec Chrzestny, Smoleń i Anna German. Nie to co teraz – raz na pół roku jakieś gówno tvn-owskie przyjedzie i halo na całe miasto”

Fabryka, dziś zimny, żelazny trup, jak Zagłoba opowiada nam co dzień historie swoich dawniejszych przewag. Ustami naszych ojców, dziadków, sąsiadów, wreszcie teściów, którzy po obtarciu siwego wąsa po kolejnym kieliszku odchrząkują i rozpoczynają swą baśń: „No, kiedyś to na fabryce było.” I ten ciąg opowieści o zarobkach, fuchach, fajrantach i szychtach. Trzy zmiany, prawie osiem tysięcy ludzi. Zlecenia – Śląsk, Kazachstan, Rosja. Kilku, którzy to położyli – ich nazwiska wymieniane jak nazwiska największych oprawców dwudziestego wieku.

Pamiętam jej symboliczny pogrzeb. Przez okna w klasie fizycznej obserwowaliśmy płytę miejskiego rynku, który powoli zapełniał się ludźmi. Pod choinkami, które otaczały betonowy plac skrywali się mężczyźni popalając papierosy. Wszystko odbywało się w milczeniu. Milczały nawet policyjne koguty, błyskając tylko co jakiś czas ostrym, niebieskim światłem. My też milczeliśmy, a nauczycielka przerwała nawet lekcję – może na chwilę zwątpiła w sens naszej edukacji, skoro właśnie umarła nasza przyszła żywicielka. Widzieliśmy twarze naszych dziadków i ojców, wszystkich dziadków i ojców kumpli z mojej klasy, a może i wszystkich dziadków świata, w co wtedy chyba głęboko wierzyliśmy. Ta smutna ceremonia miała w sobie coś z misterium, apoteozy smutku i milczenia, jednak brakowało jej uroczystości i podniosłości prawdziwego pogrzebu. W końcu przecież nie pojawił się nikt, kto pozwoliłby uwierzyć w zmartwychwstanie, kto potrafił dodać do tego morza goryczy i zwątpienia chociażby szczypty nadziei. Tak, w zmartwychwstanie nie wierzył nikt. To był pogrzeb marzeń wielu z nas, to wyzwanie rzucone naszej przyszłości przez los, której z fabryką nie mogliśmy już wiązać. Ponadto, dla wielu dramat aktualny, doczesny – rodziny traciły środki do życia.

Potem pojawiła się trumna. Trumna, jakiej nie widzieliśmy nigdy wcześniej – czarna jak skrzydło kruka, ze srebrnymi uchwytami, wsparta na katafalku ze stalowymi orłami w narożnikach.

Dla mnie było to najbardziej symboliczne wydarzenie gorlickie. Gdyby wtedy pojawił się jakiś reżyser, operator, który tę symbolikę mógłby uwiecznić na taśmie – jak to niesamowicie musiało wyglądać: twarze naszych rodziców w zaciętym wyrazie, twarze naszych dziadków wyprane z emocji, które zwykle zaciera wiek; i twarze ich dzieci patrzące gdzieś z góry, ze szkolnych sal – nasze twarze, i otwarte ze zdziwienia usta, bo zbyt mali byliśmy, by zrozumieć o co chodzi, i zupełnie pochłonięci syntezą wielkich wrażeń. Tak połączyły się pokolenia po raz ostatni, przeszłość związała się z przyszłością w klinczu, przeszkadzając jej w swoich planach; pogrzeb fabryki był łabędzim śpiewem gorlickiego zjednoczenia społecznego.

Nie pamiętam co było dalej. Może jakieś śpiewy, może przemówienia. Rozgonił nas dzwonek, który brutalnie przerwał widowisko, a obietnica dobrej zabawy na przerwie wyparła chęć oglądnięcia spektaklu, który pośrednio zaważył na naszym życiu i po którym do miasta nie przyszło już żadne katharsis.

Czasem myślę, że wszystkie nasze niepowodzenia, niemożność znalezienia dobrej pracy to jej zemsta za nieświadomą dezercję. Nocą, gdy nie możemy spać, słychać jak wykrzywia swe stalowe usta i, daję słowo, mówi do nas coś w rodzaju: „Macie swój wolny rynek”, po czym śmieje się złośliwym „Ha Ha Ha” i zakrywa usta rękawem. Nie chce z nami gadać, gdy staramy się tłumaczyć, że żadnego wolnego rynku nie ma. I że po prostu zagubiliśmy się między echem socjalizmu a niespełnioną obietnicą kapitalizmu.

O świcie, podążając za swoimi obowiązkami albo ich zupełnym brakiem, po prostu tak sobie podążając, mijamy ją w zawstydzeniu przypominającym zawstydzenie prawiczka, który w nocy wygrzebał majtki swojej starszej siostry, a ona rano zobaczyła je na jego twarzy. Po tym zwykle o tych sprawach się nie mówi.

Tak, fabryce nigdy nie patrzymy prosto w oczy.

 Mateusz Krzysztoń

Podobne wpisy

  1. tosia Odpowiedz

    🙂 dobre to za mało powiedziane.

  2. Anonim Odpowiedz

    To kto jest autorem tego „cuda” literackiego: Redaktor P. P. (nad artykułem pisze, że napisał), czy Mateusz Krzysztoń (podpisany pod artykułem i widniejący w tytule)?

  3. abc Odpowiedz

    Jeśli już to „jest napisane” nieuku.

    • Anonim Odpowiedz

      Wersja oryginalna nad tytułem to „Napisał: Piotr Popielarz”. Teraz wersja zmieniona: „Napisał: Mateusz Krzysztoń”. Nie jestem nieukiem, mam ukończone m. in. studia podyplomowe. Po prostu zacytowałem Redaktora P. P., który nawet nad cudzym tekstem musi umieścić swoje nazwisko. Proszę prześledzić historię tego portalu, często robić „zrzuty z monitora”, zachować je i ocenić działalność Redaktora. Mateusz Krzysztoń do sądu nie pójdzie, ja – przy dalszym obrażaniu mnie – jak najbardziej!

      • abc Odpowiedz

        Taak „studia podyplomowe”,a ja skończyłam Oxford nieuku.

        • Anonim Odpowiedz

          Oxford to tylko dyplom, studia podyplomowe to coś więcej! Czyżbyś nie wiedziała?

          • abc

            Nie dość,że nieuk to jeszcze analfabeta który użył określenia „studia podyplomowe”.

        • Bruno Odpowiedz

          Chyba „Kembricz”. Hahaha.

  4. Ariel Odpowiedz

    Właśnie .
    O fabryce jakby ucichło . Albo więc nieźle funkcjonuje albo rzeczywiście już na niej krzyżyk położony 😉
    Tak czy siak…. to se ne vrati 😉
    I pomimo zdań oponentów – jednak szkoda .

  5. Starszy Odpowiedz

    O tempora! O mores! Tyle ciekawych komentarzy na tym portalu, a tu nagle, „nieuk”, „analfabeta”. Taka młoda osoba (abc) i tyle jadu. To co, że NIE po Oxfordzie. Kompleksy? Robi się poziom Onetu. Szkoda.

    • abc Odpowiedz

      A Ty Starszy capie nie bądź taki święty.

  6. Ariel Odpowiedz

    Rzeczywiście czasem mam wrażenie że portale społecznościowe służą bardziej do osobistych poszturchiwań i połajanek zamiast do sympatycznej dyskusji na argumenty .
    Tak jakby to komuś humor poprawiło że anonimowo komuś dowali ( też anonimowemu ) 😉

    … a tymczasem w temacie fabryki cisza… 😉

Skomentuj tosia Anuluj pisanie odpowiedzi

Pin It on Pinterest